1 BIEG GARNCARSKIM SZLAKIEM
27 września, 2023Piknik charytatywny dla IGNASIA
27 września, 2023Wybory do Sejmu 2023 w powiecie przeworskim – przedwyborcza sonda [WYNIKI]
26 września, 2023NIETRZEŹWY MOTOCYKLISTA UCZESTNIKIEM ZDARZENIA DROGOWEGO
26 września, 2023GRZYBIARZE – APELUJEMY O ROZWAGĘ!
26 września, 2023Dofinansowanie GOK w Gaci
25 września, 2023Złoto i brąz na Mistrzostwach Polski Służb Mundurowych
25 września, 2023

Wyspy Zielonego Przylądka oczami przeworszczanki
Wyspy Zielonego Przylądka oczami przeworszczanki
Kto pokaże Ci
Tę odległą drogę?
Kto pokaże Ci
Tę odległą drogę?
Tę drogę
do Sao Tomé
Tęsknota, tęsknota
Tęsknota
Za moja ziemią Sao Nicolau
Jeśli napiszesz do mnie list
Odpiszę Ci
Jeśli mnie zapomnisz
Zapomnę Ciebie
Aż do dnia
Twego powrotu
Tak śpiewała Cesaria Evora w swoim wielkim przeboju Sodade
Wyspy Zielonego Przylądka.
Trudno byłoby mi tak naprawdę odpowiedzieć na pytanie czym się kieruję przy wyborze moich kierunków podróży. Za każdym razem powód jest trochę inny. Czasami jakieś usłyszane czy przeczytane zdanie, czasami jakieś wspomnienie, czasami po prostu nieodparta chęć żeby pojechać gdzieś daleko, żeby zobaczyć jak tam żyją ludzie. Czasami, żeby odpocząć i wyciszyć się lub odwrotnie zmęczyć ciało i pobudzić umysł.
Wyspy Zielonego Przylądka już od kilku lat błąkały się po mojej głowie. Jakieś strzępy informacji: ostatni raj na Ziemi, najbiedniejsze państwo świata, ukochany kraj swoich mieszkańców, czy wreszcie bosonoga Cesaria Evora. Co zdecydowało o wyjeździe? pewnie wszystko po trochu a najbardziej zapowiadany trekkingowy charakter wyprawy. Zbliżająca się zima powodowała u mnie chęć ruchu fizycznego ( a sportów zimowych od kilku lat już nie uprawiam). Za to od kilku lat preferuję zwiedzanie świata jak najwięcej na własnych nogach. Od kilku lat też zmieniłam sposób przygotowania na wyjazdy. Wcześniej byłam oczytana na wszystkie dostępne tematy teraz najczęściej wyjeżdżam bez wiedzy wstępnej, a dopiero po powrocie czytam jeszcze raz o danym kraju. Stwierdziłam, że wtedy w głowie zostaje zdecydowanie więcej bo czytam o miejscach które już znam, widziałam.
Jak to zwykle bywa moja podróż zaczęła się na lotnisku Chopina w Warszawie. Lot na Sal trwał około 9 godzin. Pierwsze wrażenie trochę zaskakujące, żadnej zieleni na Wyspach Zielonego Przylądka!!! Moja koleżanka patrząc z góry na prawie pustynny charakter wyspy westchnęła trochę żartem, trochę serio: A mogłam siedzieć w domu i oglądać „Rolnik szuka żony”. Rzeczywiście pierwsze wrażenie było niezbyt zachęcające: ani zielono, ani kolorowo, ani ciekawie. Z lotniska im. Amilcara Cabrala pojechaliśmy do Santa Maria i zostaliśmy zakwaterowani w malutkim hotelu. Nie raz jeszcze później słyszałam o tym bohaterze narodowym bo Amilcar Cabral to tutejsza ikona walki o wolność, życie poświecił walce z kolonializmem. Był synem Kapowerdyjczyków urodzonym w Gujanie Portugalskiej.
Bo Wyspy Zielonego Przylądka to po portugalsku Capo Verde a mieszkańcy to Kapowerdyjczycy. Dlaczego Zielone? Nazwa państwa pochodzi od znajdującego się na wschód od wysp Przylądka Zielonego – najbardziej, po przylądku Almadi, na zachód wysuniętego punktu kontynentalnej Afryki. Same zaś wyspy są wulkaniczne, bardzo suche. Woda – pozyskiwana poprzez odsalanie wody morskiej jest dokładnie reglamentowana. Rolnictwo rozwija się tylko na niektórych wyspach a żywność i inne towary są eksportowane ze stałego lądu.
Wyspy przez długi czas były niezamieszkałe, dopiero w XV wieku kiedy to stały się ważnym punktem na mapie handlu niewolnikami zaczęły się zaludniać. Dzisiejsi mieszkańcy to Kreole, potomkowie niewolników ( Senegal, Gambia itp.) oraz kolonistów czyli Portugalczyków. Dlatego na wyspach spotyka się ludzi o różnym odcieniu skóry i rysach ale dla nikogo nie stanowi to problemu.
Państwo jest niepodległe dopiero od 1975 roku i chociaż rozwija się bardzo dobrze i wiele usług jest już na poziomie europejskim to w dalszym ciągu to jeden z biedniejszych krajów świata.
Może na przekór tragicznej historii i trudnej teraźniejszości Kapowerdyjczycy prowadzą bardzo nieśpieszny, spokojny tryb życia urozmaicany częstymi biesiadami z rodzina i znajomymi. A zdenerwowanym turystom powtarzają tylko „ no stress” pokazując piękną plażę czy góry. Ale jednocześnie jest w nich jakiś dziwny smutek, nostalgia, może rezygnacja. Coś co samo Kapowerdyjczycy określają słowem sodade.
Nigdy nie zapomnę pewnego starszego mężczyzny. Przez przypadek trafiliśmy do jego domu szukając kawiarni. Kawiarni nie było, ale kawą zostaliśmy poczęstowani, a on wziął gitarę , usiadł na progu domu zaczął śpiewać mornę. Nie rozumiałam słów ale można się było domyślić o czym śpiewa. Śpiewał o wielkiej, nieszczęśliwej miłości, o rozstaniu z ukochaną, o rozłące z rodziną. Śpiewał o tęsknocie za ojczyzną, za słońcem Capo Verde, za pięknymi górami. Śpiewał o tragicznej historii tego miejsca, o krwi i pocie jaki wsiąkał przez lata w suchą ziemię. Ten specyficzny gatunek muzyki z melancholijną, nostalgiczną nutą muzyczną wywodzący się z Wysp Zielonego Przylądka nazywa się morną.
Chociaż pieśń była smutna, chwila była bardzo piękna. Nawet teraz jak to piszę, widzę ten obraz i słyszę tą przejmującą muzykę i pewne emocje w moim życiu wracają na swoje miejsce.
To dziwna ziemia i dziwny kraj. Na Wyspach mieszka około pół miliona ludzi, tyle samo w USA i następne pół miliona w Europie. Średni wiek mieszkańców to około 17 lat. Nie wynika to z jakiegoś szczególnie wysokiego przyrostu naturalnego tylko z olbrzymiej migracji dorosłych. Większą część społeczeństwa stanowią samotni rodzice lub osoby żyjące w wolnych związkach, jedynie co piąta rodzina zawarła formalny ślub. To trochę szokuje zwłaszcza że to kraj katolicki. Zwyczaj niezawierania małżeństw jest chyba skutkiem wcześniejszego systemu, który zabraniał małżeństw pomiędzy wolnymi a niewolnikami. Ale ci co emigrują cały czas pomagają materialnie i niematerialnie. Przyjeżdżają tu na wakacje, tu wydają zarobione za granicą pieniądze i tu wracają ze swoją emeryturą. Bez wsparcia rodaków ciężko byłoby przeżyć na tych wyspach.
Wyspy Zielonego Przylądka to archipelag 15 wysp, nie wszystkie są zamieszkałe. Zobaczyłam trzy z nich: Sal, Sao Vincente i Santa Antao, Ale o tych miejscach, o kapowerdyjskiej kuchni, trekingu i codziennej walce tych ludzi o przetrwanie w następnym odcinku.
Hanka Dudzic